homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Każdy z nas, którzy tu dziś jesteśmy, wierzy w Jezusa Chrystusa. Do kościoła chodzą ci, którzy wierzą w Niego. Ale wiemy jako ludzie wierzący, że nie wszyscy wierzą. Nawet tak być może, że w naszym własnym domu są różni ludzie: jedni wierzą, drudzy nie wierzą. Często rodzice mają poważne problemy ze swymi najbliższymi. Tak się też zdarza, że mąż wierzy, żona nie wierzy; żona wierzy, mąż nie wierzy. „Zmieniłbyś się, przestałbyś pić, byłbyś człowiekiem uczciwym!” – tak mówi żona do męża, matka do syna; czasem odwrotnie jest: dzieci do rodziców, bo i takie są odniesienia. Nie mówiąc już, że jak poszerzymy ten krąg, jak wyjdziemy poza drzwi własnej kamienicy czy własnego domu, zobaczymy, że jest różnie.
Nie chcę w tej chwili wdawać się w oceny, statystyki, bo to nie jest ważne. W każdym razie z radością widzieliśmy, że jak był tutaj w Polsce Ojciec Święty, wielu ludzi, nawet obojętnych religijnie, wyrażało się z podziwem i z entuzjazmem. Mówili: dobrze, że tu przyjechał! Jakieś tchnienie odnowy przeszło przez nasz naród. Może też przeszło i przez nas.
Niewielu mam tutaj przed sobą ludzi, ale każdy żyje jeden raz, jedyny raz, i ma swoją własną relację z Bogiem. Może jest ona powierzchowna, może jest głęboka. Może wciąż szuka, może nie wie, jak wyjść trochę wyżej, jak zbliżyć się jeszcze bardziej do Chrystusa. I może to, co dokonało się miesiąc temu, też pomogło w tym, żeby jeszcze głębiej się zastanowić, jeszcze bardziej chcieć. I zacząć. I wreszcie zacząć.
Jeśli czytacie teraz katolickie gazety, kiedy opisuje się pokłosie pobytu Ojca Świętego w Polsce, to wielu piszących ludzi zadaje pytanie: Co z tego zostanie? Czy to nie było polskie „podnoszenie sztandarów” i dużo piany? Co z tego zostanie w nas? W tym wewnętrznym profilu duchowym każdego Polaka, zwłaszcza tego, który trochę „wyskoczył z toru”? Wiemy, jakie są nasze wady narodowe i jak bardzo są one zakorzenione w narodzie. Znamy swój dom.
Może zwróciliście uwagę dzisiaj na te wspaniałe czytania, które wprost można odnieść do tego tematu wiodącego, jaki tutaj zasygnalizowałem. Pierwsze czytanie, z Ezechiela, streszcza nam w pewien ramowy sposób najistotniejszą sprawę każdego człowieka, sprawę z Bogiem. Mówi tak Ezechiel, prorok starotestamentalny: „Wstąpił we mnie duch i postawił mnie na nogi” (Ez 2, 2). Właśnie, ilu to ludzi nagle uświadomiło sobie, że jest coś więcej niż to, co dotychczas rozumieli. Że „nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4). Że można siebie przekroczyć, niejako wyjść poza siebie wyżej. Że odniesienie do Boga jest najwyższą wartością ludzką, że dla niej człowiek żyje i umiera.
Wstąpił w człowieka nowy duch. I jeśli wstąpił, to zaraz tutaj w drugim zdaniu Prorok nam mówi, co się z człowiekiem dzieje. Otóż: Pan „powiedział mi (wtedy, kiedy człowieka poruszył, kiedy, jak my mówimy, dokonało się w człowieku nawrócenie, kiedy coś się zmieniło na lepsze, Bóg zaczyna do człowieka mówić): „Synu człowieczy, posyłam cię do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwiali... To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: «Tak mówi Pan Bóg». A oni czy usłuchają, czy nie, są bowiem ludem opornym, przecież będą wiedzieć, że Prorok jest wśród nich” (Ez 2, 3 5).
Jeśli człowieka Bóg nawiedził, jeśli go dotknął, jeśli człowiekowi uświadomił, że jest coś więcej niż żyć samym chlebem i używać przyjemności, czy też w trwodze czekać na śmierć, która jest na horyzoncie; jeśli człowiek to usłyszy i posłucha głosu Boga, i wejdzie w ten głębszy kontakt z Nim – jest sprawa następna: podzielić się tym z drugim człowiekiem. Taki już jest człowiek, że jak coś wielkiego do niego przyjdzie, jak uświadomi to sobie i zrozumie, chce się tym podzielić z drugim. Stąd nawet te codzienne nasze plotki, te rozmowy: człowiek nie może wytrzymać, chce zaraz powiedzieć drugiemu.
Można mówić o błahych rzeczach, o byle jakich rzeczach. Ale można mówić o rzeczach największych, podzielić się z drugim człowiekiem tym, co przepełniło ludzkie serce, co nadało sercu ludzkiemu sens.
Jest takie powiedzenie: żadne cierpienie nie boli, jeśli człowiek wie, jak odpowiedzieć sobie na pytanie, po co cierpi. Jeśli wiem, po co cierpieć, to wiem, że cierpienie ma sens. Największe cierpienie jest wtedy, kiedy człowiek nie ma odpowiedzi na pytanie, po co cierpi. I tak jest z życiem, tak jest ze wszystkim. Ale kiedy Bóg pokaże człowiekowi owo „po co”, wtedy człowiek i sam wie, po co, i drugiemu ma powiedzieć, po co. To nic, że „nie usłuchają”, to nic, że będą „zatwardziałego serca”, tak jak Chrystus w Ewangelii mówił: „Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok tak lekceważony” (Mk 6, 4).
Jedni proroków mordują, inni stawiają im na grobach pomniki (por. Łk 11, 47 48). Proroków lekceważą, nie chcą słuchać. Ale – powiedz. Powiedz swoją postawą, z radością dziel się tym, co sam zrozumiałeś dlatego, że ci Bóg to powiedział, Bóg ci to odsłonił, Bóg ci objawił.
A więc widzimy wyraźną strukturę tego spotkania z Bogiem: Bóg woła nas, mówi nam – i posyła nas. Proszę zauważyć rzecz taką: teraz jesteśmy w kościele na Mszy świętej. Dlaczego jesteśmy w kościele? Bo Bóg nas zawołał. Jeszcze po dziś dzień w wielu kościołach, w wielu parafiach wiejskich i w małych miastach dzwon dzwoni na Mszę. Pół godziny przed każdą Mszą dzwony dzwonią. Dzwon to jest symbol wzywającego Boga. Naszym dzwonem, tam gdzie dzwony w kościele nie dzwonią, jest sumienie, które nam mówi: w niedzielę trzeba iść do kościoła. Idziemy w niedzielę do kościoła i tu słuchamy słowa Bożego. Bóg do nas „mówi”, tak jak przypomniał dziś prorok Ezechiel.
Mówi nam, jaki jest sens naszego życia, jaki jest sens naszego cierpienia, jaki jest sens naszego umierania, jaki jest sens codziennych wszystkich spraw, które jak ten ciężki pług pchamy przed sobą, idąc ku śmierci – a potem ku zmartwychwstaniu. Bóg nam to mówi. Potem jest Komunia święta, kiedy nam udziela swego Ciała, siebie samego, żeby nie tylko słowo zostało w nas, Jego słowo, ale On sam. A później kapłan w Jego imieniu mówi: „Idźcie, Ofiara spełniona”. Idźcie i podzielcie się z tymi ludźmi, których tu nie ma, którzy nigdy nie chodzą do kościoła – czy to będzie mąż, czy żona, czy dziecko, czy sąsiad, czy ten człowiek przy wspólnym warsztacie, czy to będzie przygodnie spotkany człowiek. Powiedz słowem, powiedz uśmiechem, powiedz radością, powiedz tak, jak prości ludzie się spotykają i mówią: O właśnie! Co za wielka rzecz! Dzisiaj to zrozumiałem... Podziel się tym.
Kiedyś były takie w tradycji Kościoła obyczaje, że kiedy nie wszyscy mogli iść w niedzielę na Mszę (kościół był gdzieś daleko, jeden), to ci, którzy byli w kościele, słuchali i mieli obowiązek (z czego się musieli spowiadać później) w domu powtórzyć kazanie. Domownikom, którzy nie byli w kościele, mieli powtórzyć kazanie – dzieciom, służbie, wszystkim: mówić to, co Bóg mówi, aby słowo Boga dalej przechodziło i żeby wszyscy ludzie żyli słowem Boga.
Starajmy się to w sobie odświeżyć, kiedy te wspaniałe słowa dzisiaj do nas zostały skierowane. Za chwilę Chrystus nakarmi nas swoim Ciałem. I rozsyła nas, abyśmy wyszli, wzmocnieni słowem i Ciałem, na te opłotki ludzkie, gdzie się za chwilę znowu zetkniemy z tymi, którym trzeba przekazać naszą wiarę, naszą nadzieję, naszą miłość, nasz entuzjazm, nasz żar. Świadomie – ale i bezwiednie.
I tak się to powtarza każdej niedzieli, dla wielu z nas codziennie. Co za wspaniała rzecz, kiedy teoria staje się praktyką, kiedy uświadamiając sobie, że nie możemy istnieć bez Niego, mamy tylko jedno pragnienie: aby poznawszy to, że możemy istnieć tylko w Nim, wcielać Jego wolę w nasze konkretne, codzienne, małe czyny, które tworzą chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo w naszej rodzinie, w tym mieście, na tej ziemi i na tym świecie.
(1979)
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz