homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Rozpoczynamy nasze dzisiejsze rozważanie od spraw najprostszych i najbardziej powszednich. Kiedy ekonomia, sprawy gospodarcze i podstawowe przejawy życia, jak troska o chleb codzienny dla siebie i dla najbliższych, czy dla najbliższych i dla siebie, stają w centrum zainteresowań, roztrząsań, zabiegów wielu ludzi, na pierwsze miejsce wysuwa się pytanie: jak dawać sobie radę?
To pytanie zadają poszczególni ludzie, rodziny, instytucje, narody. I już wtedy można wyraźnie zauważyć, że stoimy na rozstaju dróg: można radzić drugim, żeby trzymali się drogi dobrej lub złej, uczciwej lub nieuczciwej, sprawiedliwej lub niesprawiedliwej.
Mielibyśmy przykładów bardzo dużo. I to w różnych dziedzinach, dotyczących samej gospodarki, etosu pracy, norm moralnych. Był przed Świętami u mnie Polak z zagranicy. Przyjechał taksówką z dworca głównego do kościoła św. Marka. Szofer powiedział, że to kosztuje piętnaście tysięcy. Kosztowało trzy. On o tym wiedział. I powiedział mi: ten naród jest zgniły do dna. Jak widzi obcokrajowca, powinien go poinformować sprawiedliwie, że to kosztuje tyle a tyle. A człowiek z zagranicy, jak zechce, da mu w trójnasób. Tak jest na każdym kroku. Tłumaczymy się, żeśmy mieli prawo do rekompensaty według własnych norm. A co jest normą przeciętnego człowieka żyjącego nad Wisłą? Chrystus? Zło czy dobro? Uczciwość czy wyrafinowana droga?
Abstrahuję w tej chwili od tego, kto za to odpowiada. Ale dopóki się nie uleczy każdej sytuacji, dopóki nie dokona się metanoia, przemiana każdego człowieka, trudno będzie mówić o podźwignięciu się Ojczyzny z gospodarczej zapaści. Nawet kiedy nam serwują filmy o Dekalogu1, to na tej ziemi od tysiąca lat chrześcijańskiej trzeba wiedzieć, że nie są one w pełni chrześcijańskie. To nie jest nauka moralności chrześcijańskiej. To jest zaledwie gdzieś jakiś odblask szukania prawdy. A ilu ludzi właśnie tę interpretację bierze za normę, choć jest ona z gruntu niedokończona, jeśli nie użyć słowa: fałszywa. Dla prawdziwego chrześcijanina fałszywa.
Otóż, kiedy zaczynamy porać się z wyborem drogi, chcąc iść drogą prawdziwą i jedyną, czyli dobrą, wtedy pojawia się pytanie drugie. Już nie: jak dawać sobie radę, ale: jak żyć? Jest tutaj pytanie o wymiar moralny naszych myśli i naszych działań. I tutaj wiadomo, że normą subiektywną jest sumienie. Trzeba żyć według sumienia. A dla ludzi wierzących jawi się wtedy na horyzoncie Chrystus. Właśnie Jego przykazania, Jego natchnienia, Jego wymagania, formułowane bardzo szczegółowo i precyzyjnie, które tworzą w nas sumienie.
Ale powiedzmy sobie szczerze, że dla wielu ludzi ten „daleki” Chrystus właśnie zawsze jest daleki. Nie jest normą, która świeci człowiekowi w oczy, jest w jego umyśle i w jego sercu. Nie jest najwyższą wartością. Bo on jeszcze dyskutuje, jeszcze wadzi się z Chrystusem. To wielkie światło na horyzoncie jeszcze nie staje się prawdą życia i mocą życia, prawdą naszego myślenia, prawdą naszego działania, najwyższą wartością – powtórzmy jeszcze raz: nihil Christo carius, „nic droższego nad Chrystusa” – tym samym jest On naszą mocą. A trzeba tutaj dodać: mocą, która jest uosobioną Miłością.
Można patrzeć na Chrystusa żyjącego dwa tysiące lat temu na tle historii, a można spotkać Chrystusa i poddać swoją wolę Jego woli, zjednoczyć się w miłości (zresztą prosimy o to każdego dnia, mówiąc „bądź wola Twoja”), dzięki czemu „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13). Bardzo niebezpiecznie byłoby powiedzieć: wszystko wiem w Tym, który mnie umacnia, ale to też jest prawdziwe, lecz domaga się jeszcze szczegółowych wyjaśnień.
I oto sprawa znowu znana, ale i zdumiewająca. Bywa tak, i to jest wstęp do trzeciego pytania, iż w okresach, kiedy wydaje się, że nie ma nic ważniejszego od troski o zapatrzenie się w chleb codzienny, jawi się w całej ostrości prawda, że „nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4). Właśnie, Chlebem, dzięki któremu człowiek wie, jak żyć, i wie, jak dawać sobie radę, naprawdę, tak jak ma być, jest Bóg. Jest Bóg, który objawił się w Chrystusie i – dodajmy, dopowiedzmy do końca, jest wśród nas.
Mówimy: przyszliśmy dzisiaj na Mszę świętą. To może nic nie znaczyć. Ale to może znaczyć, że przyszliśmy dotknąć Boga Żywego. Tu Go można spotkać, tak jak Mojżesz Go spotkał w krzaku gorejącym (Wj 3, 1 15), a Apostołowie spotkali przed zmartwychwstaniem i po zmartwychwstaniu. I moi drodzy, kiedy Go spotykamy, czy wtedy nie słyszymy, jak mówi do nas: „Jestem, nie bójcie się” (Mt 14, 27)? Przed chwilą słyszeliśmy Ewangelię o tym, jak Jan Chrzciciel wskazywał palcem i mówił: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1, 29). Czy nam się ten cud – że On tu jest – kojarzy z tamtym? Że tam i tu jest to samo? I czy wiemy również, że w tym momencie należy świadomie dokonać wyboru, żeby zadać pytanie trzecie? Nie tylko pytanie, jak dawać sobie radę, jak żyć, ale zadać sobie pytanie o sens tego wszystkiego, co jest.
Specjalnie postawiłem to uniwersalne pytanie na końcu. Wielu z nas nie zadaje go wcale. A ono jest niesłychanie istotne, szczególnie wtedy, kiedy trzeba w konkrecie codziennego życia podjąć decyzję: jak to się ma do tego wszystkiego, co jest? Do tej miłości, która ma być wobec Chrystusa, która jedyna przeprowadzi nas przez próg śmierci?
Kto z nas o tym myśli?
Czasem, jak święto tradycyjne wyprowadzi nas na „rekolekcje cmentarne” albo jak umrze nagle drogi przyjaciel czy dziecko rodzicom, czy rodzic dziecku, wtedy stajemy i zastanawiamy się: co to wszystko znaczy, jaki ma to wszystko sens? To pytanie trzeba sobie umieć zadać i na to pytanie odpowiedzieć, i w świetle tego pytania czynić wybory i podejmować decyzje. I formować siebie, i formować tych, którzy są w zasięgu naszej formacyjnej odpowiedzialności.
A więc doszliśmy znowu do rozstajnych dróg. I proszę zauważyć, że na tym tle będziemy teraz trochę głębiej rozumieć słowo Boga skierowane do nas dzisiaj. „Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata»” (J 1, 29). I czytanie z Księgi proroka Izajasza, który paręset lat przed Chrystusem mówi: „Bóg mój stał się moją mocą” (Iz 49, 5). A święty Jan Ewangelista w przeczytanym tekście (żeby pokazać wiązanie zdania ze zdaniem) mówi: „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami. Wszystkim, którzy Je przyjęli, dało moc” (śpiew przed Ewangelią). No i już by można było zakończyć, mówiąc: bądź mocny mocą Boga, który przychodzi i którego trzeba przyjąć.
Czy nie jest to proste?
Ale, jak uczy doświadczenie, można nie spotkać, nie zobaczyć, nie wybrać i co więcej, można zdradzić tego Przychodzącego ku nam. Tego, do które trzeba się zbliżyć. Tego, który tworzy „sprawę z chlebem” w zupełnie innym wymiarze. Sprawa z chlebem codziennym: jak dawać sobie radę. Sprawa z tym Chlebem, który leży na stole i który jest Bogiem, wobec którego trzeba zająć stanowisko i uzyskać odpowiedź na pytanie: jaki jest sens tego wszystkiego i jak żyć. I dopiero wtedy wchodzić w szczegóły życia.
To pytanie i ta sprawa urasta do rangi pierwszorzędnej. Właśnie dzięki temu można uzyskać, i uzyskują ludzie wszystkich wieków, odpowiedź na pytanie, „jak dawać sobie radę” w naszych warunkach. Nam się wydaje, że to są warunki trudne. Gdybyśmy pojechali do Erytrei czy do Sudanu i zobaczyli tysiące umierających z głodu dzieci; gdybyśmy pojechali w inne części globu i zobaczyli od środka szpitale i białą śmierć... I tak dalej, i tak dalej.
A więc, jeśli Chrystus przychodzi, to trzeba wyjść naprzeciw. I poszukiwanie tego Przychodzącego w Chlebie, poszukiwanie tego Chleba, poszukiwanie sposobu „dawania sobie rady”, żeby ten Chleb odkryć, jest sprawą pierwszej rangi.
W tym miejscu musi paść słowo: grzech. „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. Proszę zwrócić uwagę, że jest tutaj użyta liczba pojedyncza: grzech świata. My powtarzamy: „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata”. „Grzech świata” to jest zło przenikające całą rzeczywistość od buntu upadłych aniołów (Łk 10, 18) i od wydarzenia grzechu pierworodnego. Dlatego nawet po zmazaniu pierworodnej winy przez chrzest jest w nas zarzewie grzechu. Bo jest szatan, sprawca grzechu, który kusi. I stąd, jeśli ku Przychodzącemu trzeba iść, to musimy pamiętać, że grzech jest ruchem przeciwnym, ruchem, który prowadzi człowieka w odwrotnym kierunku. Podszeptuje mu2, aby odejść od Chrystusa, od Jego norm, od Jego mądrości, od Jego mocy. I zostajemy sami ze sobą, zdani na własny mały, ograniczony, bezradny umysł. Czy jednostkowo, czy zbiorowo. I dzieje się to, co obserwujemy. Zwłaszcza, że linia podziału między królestwem Chrystusa a królestwem szatana nie przechodzi przez wysoki mur. Kąkol i pszenica rosną razem.
I tu jest puenta tego, co należy uczynić. Chrystus „wie, co jest w człowieku” (por. J 2, 25) i dając przykazanie, równocześnie daje nakaz potrójnej wstrzemięźliwości: powściągliwość od zmysłów, powściągliwość od chciwości, która chce posiadać i brać, i powściągliwość od pychy, która grozi każdemu człowiekowi rozkładem i zniszczeniem (por. 1 J 2, 16). Ta śmierć duchowa, wewnętrzna jest najgorsza. Człowiek, który wewnętrznie uległ zmysłom, chciwości, pysze, nie potrafi prawidłowo „dawać sobie radę w życiu”. Idzie na drogi błędne, na kompromisy ze złem. I w końcu prowadzi całe swoje życie – i często ludzi, którym przewodzi – do katastrofy.
Kończę tę dzisiejszą refleksję. I proszę zauważyć ten wspaniały ciąg wychowawczej roli roku liturgicznego. Zakończyliśmy okres Bożego Narodzenia. Uprzytomniliśmy sobie fakt przyjścia Boga, który stał się Człowiekiem. Teraz przychodzi okres zwykły. Tak go nazywamy. Czytamy Ewangelię, która opowiada o czynach i wypowiedziach, słowach, nauce Chrystusa. Uczymy się naśladowania Chrystusa. Jednoczymy się z Nim, aby On stał się naszym sumieniem. Po to, abyśmy, gdy przyjdzie męka i krzyż (już blisko Wielki Post), i może sytuacja graniczna w naszym życiu, umieli zająć stanowisko. Nie tylko w tych wielkich, decydujących sytuacjach, domagających się odpowiedzialności za nasz życiowy etos, zawodowy, rodzinny, obywatelski, ale i w tych drobnych.
I tu jest sedno sprawy: żebyśmy Chrystusa poznali w wierze, zaufali Mu w nadziei i miłowali Go. Żebyśmy przylgnęli do Niego, który jest Prawdą, i potrafili to wyrazić w sprawiedliwości, w naszych zwyczajnych codziennych relacjach. I żebyśmy tym samym potrafili innym pomóc zrozumieć, kim jest Jezus Chrystus, Zbawiciel. I jak pomaga nam „dawać sobie radę w życiu”.
(1990)
1 Właśnie w tym czasie pojawiło się na ekranach dziesięć filmów Krzysztofa Kieślowskiego, twórcy „kina moralnego niepokoju”, pod wspólnym tytułem Dekalog I X. Najgłośniejsze z nich to telewizyjne wersje Dekalogu V i VI – Krótki film o zabijaniu i Krótki film o miłości.
2 „Grzech leży u wrót i czyha na ciebie”, mówi Bóg do Kaina (Wj 4, 7).
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz