ROK B


Pierwsze czytanie: Mdr 2, 12.17 20

Drugie czytanie: Jk 3, 16 – 4, 3

Ewangelia: Mk 9, 30 37

25 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

21 września 2024

Bez przerwy słyszymy o próbie analiz korzeni wewnętrznego nieładu, który obserwujemy tu i tam, słyszymy o propozycjach wyjścia z kryzysu. Kto słuchał pilnie dzisiejszej Ewangelii Chrystusa, a przy tym komentarz z Listu św. Jakuba Apostoła, zauważył aktualność tych wypowiedzi: „Gdzie zazdrość i żądza sporu, tam też i bezład i wszelki występek. Mądrość zaś zstępująca z góry jest przede wszystkim czysta, dalej, skłonna do zgody, ustępliwa, posłuszna, pełna miłosierdzia i dobrych owoców, wolna od względów ludzkich i obłudy. Owoc zaś sprawiedliwości sieją w pokoju ci, którzy zaprowadzają pokój. Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie” (Jk 3, 16 – 4, 3).

             Można by jeszcze dopisać, u schyłku drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa: a też tak bywa, że się wcale nie modlicie.

            Ale zatrzymajmy się na tym wątku, który na pozór wydaje się być daleki od tego, co się dzieje na naskórku ludzkich spraw. Lecz gdybyśmy potrafili  to jedno  ulepszyć, wszystko poszłoby ku lepszemu. Nie ulega wątpliwości, że można powiedzieć – zatrzymując się na tym ostatnim: wielu się nie modli, wielu się źle modli – że tutaj są zawarte dwa główne zagadnienia, dotyczące relacji człowieka do Boga. Jeśli się nie modlimy, tłumaczymy to brakiem czasu. Jeśli się źle modlimy, to znaczy, że nie umiemy się modlić. To znaczy, że nie postaraliśmy się o to, żeby się nauczyć dobrze modlić. Na to też trzeba  czasu.  Tego czasu, który mija tak szybko. „Przemija postać świata”[1].

            I można powiedzieć: jeśli plagą średniowiecza była zaraza, tak plagą XX wieku jest  pośpiech.  Można też dodać, że wielu ludzi, może nawet duży procent ludzi – nie chcę mówić: wszyscy, bo to jest patos – choruje na tę chorobę. Ale nie wszyscy muszą umrzeć z tej choroby. Właśnie, od tej śmiertelnej choroby, która wyklucza i bierze poza nawias modlitwę, może uratować kontakt z Bogiem przez dialog modlitwy.

            Ograniczę się w tej refleksji zasadniczo do tego pierwszego punktu: do  czasu  koniecznego na modlitwę. Gdybyśmy  t o  uporządkowali w swoim życiu, to byłby początek prawdziwej, rzetelnej, głębokiej zmiany życia. Można nazwać walkę o gotowość dania czasu na modlitwę ascezą modlitwy. To słowo znamy, tak jak znamy słowo: krzyż. Coś, co kosztuje, domaga się wysiłku, nawet wysiłku zorganizowanego. Asceza modlitwy to umiejętność, kiedy już jest gotowość, tworzenia warunków. Czyli takiego dysponowania czasem, żeby  był  czas na modlitwę. Może nawet nie zdajemy sobie sprawy, że te kalendarze, które nosimy w ręku, wzięły początek z odmierzania czasu świętego, czasu przeznaczonego na kult; przecież nawet po dziś dzień słyszycie w ogłoszeniach: kalendarz liturgiczny. Ale bierze nad nim przewagę rytm pracy, organizowany też kalendarzem – innym.

            Kto dziś żyje bez kalendarza? W wielu ludzkich kieszeniach ten kalendarz jest. Ale czy jest w nim wpisany czas na modlitwę? Czy jest w nim wpisany czas na spowiedź? To niby pytania retoryczne, ale najczęściej tak się tłumaczymy: nie mam czasu. Pytam: modlisz się wieczór? No, od czasu do czasu. Modlisz się rano? Wcale nie. Czemu? No bo nie mam czasu, wstaję i muszę już iść. A nie mam czasu na to, bo mam czas na coś innego. Przecież mówimy: tracić czas, spędzać czas. Czy dramatyczniej: zabijać czas. Ilu ludzi zabija czas!

            A ilu ludzi tak gospodaruje czasem, że robi i to, i tamto, że połączy jedno z drugim. Że doda do tego, co uważa za normalne spędzanie czasu – a więc czas przeznaczany na pracę, na więzi rodzinne i przyjacielskie, na konsumpcję, na odpoczynek – również czas poświęco­ny Bogu. Ilu ludzi ma tak ustawioną skalę wartościowania, że czasu na modlitwę nie uważa za czas stracony, bezowocny, bezużyteczny.

            Właśnie, początek usunięcia modlitwy poza nawias życia wynika z tego, że dla wielu jest to czas pozornie stracony. Trzymam się tego określenia „pozornie”, ponieważ właśnie ten czas – zwłaszcza u ludzi wierzących, bo o niewierzących nie mówimy – jest momentem, w którym dokonuje się najważniejsza czynność w życiu człowieka: konwersja, przemiana serca.

            Co z tego, że obiecujemy wiele rzeczy, jeśli nie dotrzymujemy obietnic? Co z tego, że tworzymy piękne programy i systemy, skoro to wszystko zostaje na papierze? Co z tego, że uczymy się na katechizacji (posyłacie dzieci i dzieci wyuczą się wielu pamięciówek i wielu pięknych teorii): a gdzie jest to najtrudniejsze przejście z teorii do praktyki? Na modlitwie.  Tam  następuje konwersja, tam następuje asymilacja, przemiana teorii w praktykę. Łatwo powiedzieć: tak jest tak, nie jest nie. Łatwo powiedzieć: bądź punktualny. Ale kiedy wypracujesz punktualność i kiedy twoje „tak” będzie rzetelnym wyznaniem wiary w tym konkrecie?

            Otóż ta – nazwałem to – asceza czasu jest ofiarą, domaga się ofiary. Ale również daje owoce. Tak jak dwutakt paschalny (znamy już to określenie z naszych rozważań), krzyż i zmartwychwstanie. Jeśli poświęcisz czas na modlitwę, zobaczysz, jak z krzyża wstaje moc. Przecież modlitwa nie jest tylko rzucaniem w ciemność czy do obrazu kilku zdań. Modlitwa jest, po zapoznaniu się z teorią modlitwy, spotkaniem Umiłowanego. Boga, który w Chrystusie stał się  bliski.  Z którym można wejść w dialog. Z którym można omówić sprawę własnego postępu duchowego, sprawę rodziny, sprawę sytuacji, w której się żyje, sprawy nawet te, o których się dyskutuje, czy sprawy beznadziejne, z których, wydaje się, nie ma wyjścia.

            Otóż proszę tych kilka uwag rozważyć. Mówię do różnych ludzi. Mówię do tych, którzy modlą się wiele razy w czasie dnia. Mówię do tych, którzy odmawiają pacierz ranny i wieczorny. Mówię też do tych, którzy się wcale nie modlą. Czy też do tych, którzy się źle modlą. Wpisać w swój kalendarz czas modlitwy. Jeśli się kogoś miłuje lub coś się miłuje, znajdzie się czas... Nawet jak jesteśmy przepracowani, potrafimy czas wygospodarować. Pamiętamy nasze „rozmowy” z naszym kalendarzem. Przychodzi ktoś i mówi: zrób mi to. Staramy się znaleźć jeszcze szparkę, gdzie klinem wbijemy tę wizytę, przyjmiemy go, zrobimy to. Wciskamy setne zajęcie w dniu, jeśli rzecz warta jest zachodu.

            Tak samo musi zacząć się wielki wysiłek i działanie w sprawie modlitwy. Nie może powiedzieć człowiek wierzący: ja nie mam na to czasu. To jest nonsens, to jest nieodpowiedzialność. I konsekwencje tej nieodpowiedzialności ponosimy, zbierając tak gorzkie owoce na wszystkich odcinkach życia, we wszystkich sektorach życia.

            A On? Źródło pokoju na nasze niepokoje? Pełnia chroniąca nas od rozpaczy? Gdzie jest Jego miejsce w naszym życiu? Gdzie dynamizm Jego Paschy?

            „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi” (Mk 9, 31)... „wydany w ręce grzeszników” (Mk 14, 41). „Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać” (Mk 9, 32)... A kiedy znajdziemy czas na modlitwę, wtedy padnie pytanie o metodę modlitwy. Żeby to nie było tylko werbalizowanie formuł, lecz stawienie się w obecności Bożej, spotkanie z Niewidocznym, Niewidzialnym, ale Obecnym, który jest Miłością, który jest Pokojem, który jest Radością. Który jest Przyjacielem, Bogiem bliskim, który (to będzie następny punkt, godny wielkiego zastanowienia i odpowiedzialności) powie: staje się Moje słowo Ciałem w Eucharystii, przyjdź, spotkamy się. I tam otrzymasz Mój dynamizm, dynamizm Mojej miłości. „Kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał” (Mk 9, 37). I wszystko pójdzie ku lepszemu.

            Proszę te słowa, ujęte niemal w formie apelu, wziąć na serio. I w najbliższym czasie, tygodniu, miesiącu zrewidować swój czas na modlitwę i jakość swojej modlitwy. I w ten sam sposób, jeśli ktoś trzeźwo myśli, swoją relację do spowiedzi i Eucharystii. Te dwa punkty powinny być wpisane w nasz kalendarz.

Przed zakończeniem Mszy świętej:

            Z zeszłorocznego spisu wynika, że chodzi do nas na katechizację dwieście pięćdziesiąt dzieci i młodzieży[2]. Oczywiście, bardzo rozważamy wszystkie racje, pro i contra. Faktem jest, że dzieci chodzą. I faktem jest, że za dzieci i ich formację religijną nie odpowiadają sami tylko księża i zakonnice, katecheci i katechetki, którzy uczą. Taki jest pogląd, że wysłać dziecko – też walczycie z trudnościami, my o tym wszystkim wiemy – to wystarczy. Nie wystarczy. Musi być interakcja między rodzicami i wychowawcami, wychowawcami i rodzicami. My się gdzieś musimy spotkać. My musimy nie tylko na wywiadówce mieć kontakt i kilka zdań usłyszeć: czy dziecko wyuczyło się paru definicji z katechizmu, czy ma ubranie do Pierwszej Komunii, czy zna sto pięćdziesiąt pytań, którymi będzie biskup egzaminował przy bierzmowaniu... To wszystko jest bardzo nikły margines problemów.

            Tak wypadło, że dzisiaj w liturgii czytał nam Kościół List św. Jakuba. Proszę pamiętać, że sprawa modlitwy, nauczenia modlitwy, doskonalenia modlitwy jest najistotniejszą sprawą formacji chrześcijańskiej. „Źle żyjecie, bo się źle modlicie. Źle żyjecie, bo się wcale nie modlicie” (por. Jk 4, 2‑3). To jest jeden problem: wcielanie usłyszanych na lekcji religii prawd dokonuje się na modlitwie. A druga sprawa: jeśli dziecko chodzi na katechizację, a nie chodzi do spowiedzi i do Komunii świętej – wszystko spłynie jak woda po dziecku. I będziecie mieli w piątej, szóstej, siódmej, a jak nie, to w drugiej, trzeciej licealnej ten kryzys poważny, z którego się nie da dziecka wyprowadzić, chyba cudem.

            Pracowałem wiele lat w duszpasterstwie akademickim i przychodzili do mnie ludzie poturbowani właśnie kryzysami religijnymi. Dlatego, że nie mieli przykładu u rodziców i wyuczyli się jakichś tam elementów wiary na pamięć, ale to wszystko potem pogubili. Ideałem jest, kiedy na Mszy świętej niedzielnej i ojciec, i matka, jak przy Pierwszej Komunii świętej, przez cały czas są z dzieckiem i uczestniczą, i zawsze podczas Mszy świętej idą do Komunii, dając dzieciom przykład, co jest istotne w chrześcijaństwie.

            Ja wiem, że to jest prowokacja do konfrontacji religijnej rodziców. Wielu rodziców nie potrafi sobie też na to pytanie o istotę wiary odpowiedzieć. I dlatego bardzo proszę, żebyście ze swej strony w tym roku przyłożyli się do tego. My zadbamy, żeby i ta Msza o dziesiątej, dla dzieci i młodzieży, była (jak to mówicie czasem) na poziomie – ludzkim poziomie, bo Boski poziom jest. Czy ksiądz zły czy dobry, Pan Jezus jest i zmartwychwstały wśród nas staje. Ale według obietnic Księdza Kardynała ma być jeszcze jeden ksiądz, który, ufam, zrobi to dobrze.

            Na serce wam kładę pierwsze piątki miesiąca. Wczoraj była spowiedź na rozpoczęcie roku. Powiadam: na około dwieście pięćdziesiąt dzieci, które powinny przyjść do spowiedzi, wyspowiadaliśmy siedmioro czy dziesięcioro dzieci. Proszę: to jest dzisiaj stan obecny. Proszę przypilnować «pierwsze piątki». To jest właśnie czas modlitwy, czas wtapiania w siebie tych treści teologicznych, katechizmowych, których dzieci się uczą. Wykroić czas na własną spowiedź. Zadać sobie pytanie: jaka jest moja relacja do Chrystusa Eucharystycznego? Co to znaczy: „Bierzcie i jedzcie z tego  wszyscy,  po co to jest wszystko? Żebyśmy nie czekali na moment, kiedy Pan Jezus nas tak doświadczy, że wszyscy będziemy szukać tego Chleba, na który często brak apetytu[3] nam, ludziom dorosłym.

             A więc te dwie rzeczy. I trzecia (a raczej jeszcze raz pierwsza, ale praktycznie): dopomóc dzieciom pamiętać o modlitwie. Proszę ustalić godzinę – niech dziecko wie, że o ósmej czy dziewiątej wieczór w domu jest modlitwa. Wyłączyć telewizor, radio, cisza niech będzie, niech każdy pójdzie w swój kąt, niech się modli. Rano niech zrobi znak krzyża przynajmniej, jeśli nie może już mieć czasu na modlitwę, na jedno Ojcze nasz czy jedno Zdrowaś Mario. Pilnować tego i uczyć, i samemu dawać dziecku przykład.

            Tyle uwag. Kładę wam te sprawy na pamięć i serce. Teraz udzielę wam błogosławieństwa Boga Wszechmogącego, żebyśmy to, co zaczynamy, umieli kontynuować i żebyśmy w tym wszystkim wytrwali.

(1988)

 

   [1] Aluzja do znakomitej, tak właśnie zatytułowanej, powieści Hanny Malewskiej (Warszawa 19541, 19866).

   [2] Przy kościele św. Marka Ewangelisty w Krakowie, choć nie jest to kościół parafialny, zorganizowałem punkt katechizacyjny na prośbę rodziców przychodzących przez całe lata do tej świątyni – najczęściej byli to dawni studenci z duszpasterstwa akademickiego, które prowadziłem.

   [3] „Myśli – szerszenie / nad plastrem miodu / krążą od świtu / – lecz im na Ciebie, / o Chlebie przaśny, / brak apetytu”. Siostra Nulla, franciszkanka służebnica Krzyża [Lucyna Westwalewiczówna 1911‑1945], fragment wiersza zatytułowanego Komunia (w: Siostra Nulla – służebnica Krzyża, Wiersze, 1947, s. 83).

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz