homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Zakończyliśmy święto zmarłych. Choć jeszcze klimat tego święta trwa i trwa niejedna refleksja zapoczątkowana podczas naszej wizyty na cmentarzu, zwyczajnym mieście umarłych. W każdym razie nie mają te refleksje zatrzymać postępu życia, z żywymi idziemy naprzód. Ale dobrze jest od czasu do czasu taką sondę w wieczność zapuścić i wszystko to, co czynimy, zacząć czynić poprzez wizję śmierci i zmartwychwstania. Tak na jeden dzień zamienić się w mnicha, który pozdrawia, jeden drugiego, tym znanym memento mori.
Ale najistotniejsza rzecz – i może właśnie ta refleksja się rodzi po takiej wizycie na cmentarzu – jest: żyć dalej, ale żyć lepiej. Ale żyć! W tym słowie „żyć”, kiedy przywołujemy na pamięć kategorię życia, jest dynamika. Życie jest dynamiczne. Jak po wojnie patrzyliśmy na zryw naszego narodu do życia, jak z popiołów wyłaniał się nowy kształt życia, tak ma być i z nami. Oby nikt nie przeoczył tego faktu, że cechą życia jest dynamizm.
I oto spójrzmy na dzisiejsze czytania, które zasadniczo zostały skierowane do kapłanów. Ale nie tylko. Wszystkim nam grozi faryzeizm, to znaczy formalizm, rutyna, przyzwyczajenie. Tak jak to kwitujemy czasem takim krótkim zdaniem: „trudno jest zostać profesorem, ale łatwo nim być”. Tak... Potem, jak już mamy pozycję, to bardzo często robimy byle co.
Otóż te wszystkie martwe litery, rutyny, przyzwyczajenia, faryzeizmy, które tak wokoło ugniatają ludzkie życie i czynią je nieznośnym, zaatakował dzisiaj Chrystus. Zaatakował w instytucji przewodniczących ludu. My, kapłani, robimy sobie dzisiaj na pewno rachunek sumienia, ale również mamy prawo z wami ten rachunek sumienia zrobić. Bo w was także wkrada się wiele przyzwyczajeń, wkrada się również najgorsze przyzwyczajenie: rutyna, formalizm, faryzeizm wobec samego Chrystusa. Jest w tym zagrożenie życia na pewno – choć tego nie widać wprost. Gdyby był taki ból, podobny do bólu zęba czy wątroby, z tego powodu, że ktoś ma chorą relację do Chrystusa, gdyby każdy ciężki grzech bolał tak, jak otwarta rana – to byśmy się kiedyś przerazili, że jesteśmy tak blisko tego wielkiego niebezpieczeństwa. Ale to zasadniczo nie boli. To boli potem. I dlatego tutaj też trzeba iść naprzód, bo ten, kto nie idzie, kostnieje. Ten wpada w rutynę. I można powiedzieć, że największym niebezpieczeństwem dla wiary, dla postawy chrześcijańskiej jest przestać iść.
Przestać iść! Pamiętam taki wspaniały epizod, który zwykle opowiadam młodzieży na rekolekcjach. Exupéry pisze, jak wioząc pocztę lotnik rozbił się w górach na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów. Ale ocalał, pocztę wziął na plecy i przy czterdziestostopniowym mrozie szedł nad przepaściami, w zamieci śnieżnej, przez lodowce, zaspy i skały pięć dni i cztery noce. Wiedział, że jeśli się zatrzyma, zginie. I dotarł do tych, którzy go szukali, i padł wyczerpany. Ale potem, po kilkunastu dniach, kiedy go pytano: jakżeś to zrobił? odpowiedział: bo wiedziałem, że wszyscy moi bliscy znając mnie mówią: jeśli żyje, to idzie[1].
Kapitalnie krótkie zdanie: Jeśli żyje, to idzie! Iść duchowo to znaczy stale siebie reformować. Ecclesia semper reformanda, Kościół ma być stale reformowany, i w strukturach – jak na naszych oczach dokonała się reforma liturgii – i w nas samych, czego ta reforma zewnętrzna jest symbolem. Remontujemy kościół, aby pokazać, że mamy siebie od wewnątrz przemieniać. I Chrystus to dzisiaj powiedział w konkluzji tej Ewangelii, kiedy mówił, że trzeba być pokornym, że trzeba służyć. Że trzeba być człowiekiem prawdziwym, a nie jak ci faryzeusze, którzy chodzą w powłóczystych szatach i lubią pokłony.
Otóż z tym wszystkim się zgadzamy. Postęp materialny jest hasłem-sloganem na wielu ustach. Nawet postęp duchowy jest rzeczywistością, o której mówi się nie tylko z ambon. Właśnie mam tutaj piękny cytat śp. profesora Kępińskiego, który mówił, że „jedną z najważniejszych cech życia jest proces wymiany między ustrojem a środowiskiem. Żadna cząstka energii czy substancji nie pozostaje w ustroju na stałe”[2]. Bez ustanku stare ulega zniszczeniu, a w jego miejsce tworzy się nowe. Tak jest. To co było wczoraj, minęło, dzisiaj jest nowe, a jutro ma być znowu nowe. Tak samo Frankl, wiedeński psychiatra, mówi: „Człowiek w działaniu potrzebuje przewodnika i dlatego też potrzebny mu jest odstęp, jaki go od niego dzieli. Przewodnik przestaje być potrzebny, gdy się go doścignie. Byt ludzki urzeczywistnia się w napięciu między tym, co jest, a tym, co być powinno, i napięcie to jest potrzebne. Człowiek bowiem nie istnieje po to, by być, ale po to, by się stawać...”[3]
To jest teza ogólna. Ale wiemy, że ta sfera ducha jest znowu symbolem sfery najważniejszej: sfery wiary. Kto w wierze stanął, u kogo wiara jest taka sama, jak była wczoraj, ten jest na drodze do faryzeizmu, na drodze do sklerozy duchowej w tym sensie najdramatyczniejszym.
I dlatego pomiędzy tym, co było, a tym, co jest, leży najistotniejszy akt ludzkiego życia: decyzja. „Uczyniwszy wybór na wieki, co chwila wybierać muszę”[4]. Jestem chrześcijaninem, ale czy wystarczająco nim jestem? Czy się staję chrześcijaninem? Czy dojrzewam, czy idę? Patrzymy, jak dzieci rosną (mierzymy tym nasz wiek dojrzały). Patrzymy na ich rozwój duchowy, na ich inteligencję, ale czy patrzymy na ich rozwój życia wewnętrznego, tego życia Bożego, które w nich się na chrzcie poczęło? To jest rzecz istotna.
I właśnie, kiedy dzisiaj w ramach informacji powiedziałem o tej konferencji, o synodzie, ktoś może zapytać: co to ma wspólnego ze mną? Co ma synod rzymski wspólnego z tym, że ja mam wewnętrznie się zmienić? To samo, co Ewangelia czytana podczas Mszy świętej. To nie był opis jakichś tam ludzi żyjących dwa tysiące lat temu: „Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze” (Mt 23, 1). To był opis-kerygmat, proklamacja skierowana do tych, którzy są dzisiaj tutaj, do tych milionów ludzi, którzy dzisiaj zasiedli, rozsiedli się w kościołach. I siedzą. Może nie mają tego gestu co tamci w szatach powłóczystych (Mk 12, 38; Łk 20, 46), z frędzlami i filakteriami (Mt 23, 5). Ale czy to są ludzie, którzy dzisiaj przyszli i chcą słyszeć, co Chrystus do nich mówi?
Chyba jednak wielu z nas dzisiaj w pokorze powie: trzeba jeszcze to i owo zmienić. Ale czy to się da zmienić? Nie mówmy tak. Nie mówmy tak! To nie może być jak gest nerwowy palacza z papierosem, który mówi: nie da się nic. Jak to się nie da? Musi się dać! Wszystko się da, jeśli człowiek dojdzie do momentu, kiedy stanie wobec granicznej sytuacji, gdzie podejmuje się decyzje. Decyzje trzeba wciąż podejmować. I tu leży właśnie ta ogromna odpowiedzialność i godność człowieka. Człowiek nie jest zdechłym psem, który płynie z prądem wody, ale człowiekiem, który jest odpowiedzialny za to, co się dzieje w każdej niemal sekundzie jego życia. Niech kierowca przy kierownicy na trzy sekundy się zdrzemnie – jest katastrofa! Szkoda, że nie widać (jeszcze raz powtarzam) tych wewnętrznych, duchowych reakcji i rezonansów, tych najgłębszych, kiedy minuta milczenia czy o jedno słowo za dużo może zaważyć na czyimś losie. Możemy w jednym momencie, podejmując złą decyzję czy nie podejmując decyzji, przyczynić się do ogromnej katastrofy.
A na koniec może popatrzmy na ten krótki tekst św. Pawła, który nam sugeruje, abyśmy tak, „jak matka troskliwa” (por. 1 Tes 2, 7) zajmowali się ludźmi. W pojęciu matki nie ma formalizmu, nie ma rutyny. W pojęciu matki jest właśnie ta elastyczność miłości, która potrafi w każdej sytuacji przekroczyć martwą literę czy paragraf, kiedy nawet swojej córce czy synowi zbłąkanemu, których trzeba by było ukarać, okaże serce, bo umie widzieć dalej, aniżeli tylko wyrachowana sprawiedliwość. Bo matka zawsze dla nas jest – była i jest, i chyba będzie – symbolem miłości. Czegoś najwyższego, co jest wśród wartości ludzkich.
(1972)
[1] Antoine de Saint-Exupéry, Ziemia, planeta ludzi (przełożyli Wiera i Zbigniew Bieńkowscy), Warszawa 2002, s. 36‑37.
[2] Antoni Kępiński, Rytm życia, Kraków 1972, s. 319. (Profesor Kępiński, znakomity psychiatra krakowski, zmarł 8 czerwca 1972 roku; głosiłem tę homilię w pięć miesięcy później).
[3] Viktor Emil Frankl, Homo patiens, Warszawa 1971, s. 45.
[4] Jerzy Liebert, Jeździec (w: Pisma zebrane, Warszawa 1976, tom 1, s. 157): „... Jedno wiem, i innych objawień / nie potrzeba oczom i uszom – / uczyniwszy na wieki wybór, / w każdej chwili wybierać muszę”.
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz