homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Dzisiejsza liturgia podpowiada nam znowu słowa do listopadowych cmentarnych refleksji. Oto ile samotnych niewiast poszło w dniu wspominającym naszych drogich zmarłych na groby swoich mężów – to wdowy. Oto ilu samotnych mężczyzn ze łzami w oczach ugięło kolana na grobach swoich żon – to wdowcy. Tak ich nazywamy. Jeśli człowiek młody pyta, czym jest miłość, nie filozofując zbytnio nad jej istotą, ale mając jej intuicyjne czucie, powinien zapytać tych, którzy ją niosą w głębi swojej samotności! Jakże inny jest jej obraz niż ten, który ma się przed oczami na początku życia... Jak bliski jest on kształtu dojrzałego, zwłaszcza wtedy, kiedy ich oczy wpatrują się coraz wnikliwiej w umiłowane Oblicze Chrystusa odnalezionego w Eucharystii.
Właśnie tak, jak Matka nasza, Kościół, podczas sprawowania sakramentu małżeństwa zalecał nowożeńcom (każde słowo można drążyć: zaleca, nakazać nie może): „Mężowie, miłujcie żony wasze tak, jak Chrystus Kościół, żony, miłujcie mężów waszych tak, jak Kościół Chrystusa” (por. Ef 5, 2126).
I wielu przywiązywało wtedy wagę do mądrych i jedynie prawdziwych zaleceń Kościoła. Ale wielu w ogóle nie zauważyło tego, zaczynali żyć na własną rękę i tworzyć wizje miłości według wzorów sprzedawanych na rynkach lub wymyśliwanych przez siebie samych. Na wiele lat, najbardziej atrakcyjnych, swego życia, między rokiem dwudziestym piątym a pięćdziesiątym, wzięli poza nawias prawdę o Bogu bliskim (dalekiego jeszcze zatrzymali). O Bogu bliskim, przemieniającym ludzką miłość w miłość Boską – dzięki Eucharystii. Rozumieli miłość według praw płci i pożądliwego erosa. Smak szczęścia odczuwali w dążeniu do posiadania na własność i to oszołomienie nazywali miłością.
Iluż mężczyzn czy ileż kobiet, mając brak tego doświadczenia, kompensowało sobie jeszcze gdzie indziej swoje chęci posiadania, usprawiedliwiając się wobec własnego sumienia argumentem, że dokonany raz na zawsze wybór wiążący jednego z jedną jest wielką niesprawiedliwością. Słowa Kościoła „miłujcie tak jak Chrystus” stawały się dla wielu ludzi kuszonych demonem południa niepraktyczną poezją. Praktyczne było: konsumpcja, użycie, posiadanie, a dobre to wszystko, co ułatwiało ten sposób samourzeczywistnienia. Powiedzmy: ilu ludzi tak zwanych wierzących zastanawia się nad „niesprawiedliwością” wyboru między środkami antykoncepcyjnymi a mocą Chrystusa uczącego, czym jest prawdziwa miłość, i dającego człowiekowi tę miłość, która jest na tyle mocna, że stać ją na rezygnację z posiadania zwanego miłością.
Aż przyszła śmierć partnera. Wdowiec, mężczyzna tak dotychczas roztropny w rodzaju swoim – „synowie tego świata roztropniejsi są w rodzaju swoim niż synowie światłości” (Łk 16, 8), powiedział Chrystus – tak wiedzący, jak postępować należy, albo powtarza cykl, bogatszy w doświadczenie, albo przestaje nagle wiedzieć, jak ma się stawać dalej, jak ma dojrzewać dalej, o co chodzi jeszcze w jego życiu, po co mu Bóg ten margines zostawił. Czy zrozumiał, że taka miłość może przemienić się w coś większego od takiej miłości? Pytanie, na które można odpowiadać nie tylko do końca listopada i do końca roku, ale dłużej.
Wdowa, kobieta tak pragnąca przez całe życie spełnienia w dojrzałym partnerstwie, tak wrażliwa i czuła, i tak bezradna w chwili śmierci umiłowanego – czy rozumie, po co Bóg uderzył skalpelem i rozciął na dwie połowy to, co wpierw uczynił jednym? Czy lament i powracanie w bólu do swojej samotności jest ostatnim słowem człowieka dotkniętego próbą? A może szansą? Może Bóg dał szansę jeszcze większą?
Są wdowcy i wdowy, którzy, jak nadmieniłem na początku tego rozważania, byli przez całe swoje życie wierni Chrystusowi. I pojmowali swoje małżeństwo oraz życie rodzinne według rady świętego Pawła: „Mężowie, miłujcie żony wasze tak jak Chrystus”. To na ich cześć Pan nasz Jezus Chrystus wypowiada te niezwykłe słowa w dzisiejszej Ewangelii, patrząc na pełen radykalizmu gest ubogiej wdowy: „Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało, ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12, 4344).
Ile razy w ciągu tego życia między dwudziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem czynimy odwrotnie: rzucamy Bogu z tego, co nam zbywa, a wszystko zagarniamy dla siebie. A później równowaga się przewraca i nie wiemy, co ze sobą zrobić. To także o tym mówi kronikarz starotestamentalny, przekazując czytelnikom wszystkich czasów nowe drogi dla idealnego spełnienia okresu wdowieństwa, okresu w życiu chyba najcenniejszego, dojrzałego jak złociste liście jesieni przed ciszą zimy, po której jeszcze raz z tej świętej samotności (jeśli taka będzie) powstanie owoc, może nawet cenniejszy niż suma całego życia: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się” (1 Krl 17, 16). Jedli i do syta się najedli każdego dnia, bo zrobili tak, jak Pan powiedział. Dlatego Chrystus mówi, że ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich: wrzuciła wszystko, co miała.
Wrzuciła wszystko, co miała! To jest niesłychanie subtelne, ale niesłychanie prawdziwe ukazanie istoty chrześcijaństwa, o którą tak często pytamy. Trzeba jednak odkrywać te wymiary żyjąc, zanim nastąpi okres dotknięcia ostrym skalpelem, który rozdzieli znowu scalonych z dwu na pojedynczego i zostawi go w bólu samotności. Trzeba myśleć o tym, odwiedzając groby naszych bliskich zmarłych, doświadczając odejścia umiłowanych. Trzeba przygotowywać się powoli na ostatni etap życia, który nie powinien być inaczej interpretowany, jak tylko jako rzeczywiste spotkanie z Bogiem, „dla którego wszystko żyje” (por. Rz 14, 8; 2 Kor 5, 15; Hbr 2, 10). Który już wtedy jest naprawdę tuż, tuż...
Ci, którzy dwie połówki scalają w jedno, potrzebują mowy symbolu i odczytują go często poprawnie, ale symbol ma doprowadzić do rzeczywistości. Ci, którzy żyją samotnie, w bezżeństwie, w celibacie, wiedzą więcej na ten temat, bo dokonali wyboru z pełną świadomością i nie nazywają tego wyboru wyborem niesprawiedliwym. Chyba, że od początku nie wiedzieli, co czynią.
Święty Paweł Apostoł, wiele razy, ale w sposób szczególny pisząc do Koryntian, ludzi znanych z rozwiązłości, te zdumiewające słowa, pozwala porównać czas wdowieństwa i jak gdyby profil duchowy wdów i wdowców do życia dziewic poświęconych Bogu: „Bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, co płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali, ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata. Mówię to dla waszego pożytku po to, byście godnie i z upodobaniem trwali przy Panu... Żona związana jest tak długo, jak długo żyje jej mąż. Jeśli mąż umrze, może poślubić kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeżeli pozostanie tak, jak jest, zgodnie z moją radą” (1 Kor 7, 2931.35.3940).
A więc wielowiekowa tradycja Kościoła, idąc od nauki Chrystusa i pouczeń świętego Pawła, mówi, że na ideał wdowy w ostatnim etapie życia składają się modlitwa, czystość i miłosierdzie (por. 1 Tm 5, 5.10). Pozbawione zobowiązań rodzinnych, wyrzekając się wszystkiego, co rozprasza, winny oddać wszystko, co mają, do skarbony Chrystusa: oddać siebie do dyspozycji dla potrzebujących. Chyba wiele niewiast tak właśnie pojmuje swoje życie i swoje wdowieństwo.
Ale zakończyć pragnę te rozważania pytaniem skierowanym do mężczyzn. Jeśli Balzac ironizował: „Pierwszą religią kobiety jest miłość (miał na myśli erosa), zaś jej ostatnią miłością jest religia”, to czemu mężczyźni z takim trudem pojmują, na czym polega łaska wdowieństwa i łaska starości? Czy to jest znak, że jak przez całe życie grali w kręgle i gonili za piłką (tym skrótem chcę nazwać także przepracowanie, zagonienie, ale i tracenie czasu na błahostki), tak teraz nie wiedzą, co robić, i w całkowitej bezradności czekają na Nieoczekiwanego? Co znaczy ten powszechny fenomen, że na każdej Mszy świętej na sto osób jest do Komunii dziewięćdziesiąt kobiet i dziesięciu mężczyzn? Co znaczy, że na sto dwadzieścia osób przyjmujących sakrament namaszczenia jest sto dziesięć kobiet i dziesięciu mężczyzn? Czy mężczyźni naprawdę chcą do końca życia zagarniać na własność, przywłaszczać sobie umykające szczęście? Czy jeszcze wciąż dążą do posiadania? A może już tylko wspominają to, co pozostało w zakamarkach pamięci, tak usłużnej w chwilach samotności?
To są poważne problemy. Może nawet nie zdajemy sobie sprawy z ubocznych konsekwencji tak postawionego problemu: jak to interpretują nasi następcy, młodzież i dzieci, którzy nie widzą w swoich dziadkach tego dojrzałego owocu? Tego rozmiłowania się w Chrystusie, tego ognia, który płonie, rozgrzewa i zapala?
Módlmy się za ludzi samotnych, za wdowy i wdowców, aby otwierali się coraz bardziej na działanie Boga i oddawali siebie i swoje talenty na służbę Chrystusowi, ucząc przede wszystkim ludzi młodych, że miłość można przemieniać w coś jeszcze większego niż miłość: że można z Weroniką ocierać oblicze Chrystusa i oblicze Kościoła, tak często sponiewierane przez ludzkie grzechy i ludzką nieodpowiedzialność.
(1985)
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz