homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Kiedy rozliczamy się z naszym sumieniem – jedni czynią to często, inni rzadko – to najczęściej posługujemy się w tym rozrachunku schematami, które znamy od dzieciństwa: dziesięć przykazań Bożych, pięć kościelnych, siedem grzechów głównych, osiem błogosławieństw, trzy rady ewangeliczne – to co streszcza w jakichś krótkich kompendiach Ewangelię, czyli wymagania Chrystusa i Kościoła.
Czy katalogi grzechów mogą się powiększać? To znaczy, czy nowe czasy przydają do nich jakieś szczególne, charakterystyczne kategorie, których nie było parę wieków wstecz czy nawet kilkadziesiąt lat temu?
Otóż jest jeden grzech, który narasta – może jeszcze nie w świadomości ludzkiej – wśród ludzi schyłku dwudziestego wieku, jako najpowszechniejszy grzech naszych czasów. Tak dalece narasta, że można by już mówić o ósmym grzechu głównym, a może nawet o pierwszym, stawiając go na samym początku. Tym grzechem jest, trudno go nazwać, dystrakcja, rozszczepienie, rozproszenie się na wiele małych, drobnych spraw z równoczesną utratą z pola zasięgu własnej świadomości i odpowiedzialności rzeczy najważniejszej.
Naturalnie, trudno mówić, że dystrakcja, rozproszenie jest grzechem w ścisłym znaczeniu tego słowa. Ale jeśli w rozgardiaszu dystrakcji człowiek utraci cel, zamknie mu się droga i zniknie z oczu drogowskaz, wypadną mu z ręki stery, kierownica, wtedy rzeczywiście wszystko, co dalej następuje, jest skazane nie tylko na niepowodzenie, ale na katastrofę.
Oczywiście, to co mówię w tej chwili, mówię w formie pewnej hipotezy. To nie jest jeszcze ustalone i nie jest jeszcze promulgowane. Ale proszę się nad tym zastanowić. Bo faktycznie wielu współczesnych ludzi, jak ich określamy: zagonionych i rozmieniających skarb na drobne monety, równocześnie traci skarb. Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat zyskał (Mt 16, 26), a utracił najważniejsze?
Przeczytana przed chwilą przypowieść Chrystusa o dziesięciu pannach – jak to określa dzisiejszy tekst: „pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych” (Mt 25, 2), a w tłumaczeniu Wujka: pięć mądrych, a pięć głupich – właśnie ten problem nam sygnalizuje. Co z tego, że mają lampy, kiedy nie mają oliwy, co z tego, że stoją u drzwi, kiedy nie wejdą? Mają wszystkie inne przymioty – tak jak często my mamy wszystko, a jak utracimy to jedno najistotniejsze, to cóż z tego, że mamy tamto? Były pewnie piękne, były prawdopodobnie godne, były zaproszone, ale czego im brakowało? Nie czuwały. Trzeba być przygotowanym. Nawet do zaśnięcia.
Ponieważ nie były czujne, utraciły wszystkie tamte przymioty. I dlatego Jezus Chrystus sumując tę przypowieść mówi: „Czuwajcie” (Mt 25, 13). Czuwajcie! I wy, którzy rozpraszacie skarb na drobiazgi, i wy, którzy śpicie. Ile razy przypomina się właśnie w kościele: zbudź się, człowieku! To jest twoje pierwsze zadanie życiowe!
Bo człowiek się budzi kilka razy. Dopierośmy się obudzili ze snu zwierzęcego – przepraszam, że tak mówię, ale to jest wspólne nam wszystkim ranne budzenie. Często budzimy się ze snu ludzkiego, kiedy powie nam ktoś: otwórz oczy na prawdę, obudź się wreszcie!. Ale jest jeszcze obudzenie się wyższego rzędu: kiedy budzimy się i reagujemy żywo na apel i orędzie Boga, które do nas kieruje, do głuchych, śpiących, nieobecnych, i jesteśmy czujni i świadomi tego, co Bóg do nas chce powiedzieć, co chce nam przekazać.
Można by to, co dzisiaj Chrystus w tej Ewangelii nam przedkłada, wyrazić jeszcze nieco inaczej. Co to znaczy czuwać? Chrystus kładzie wielki nacisk na czuwanie. Nie wystarczy wierzyć – trzeba wierzyć i czuwać. Ufać? Tak, ale ufać i czuwać. Miłować – ale miłować i czuwać. A czuwać po co? Aby czekać na przyjście Pana.
Nie wiem, czy obserwując, wy ludzie świeccy, nas, kapłanów, nie macie właśnie w oczach takiego obrazu, który wam tę rzecz może przybliżyć: na przykład ksiądz w konfesjonale, którego spotykacie od swojej strony, który jest i pełni obowiązek – ale jest i pełni obowiązek, i czuwa; ksiądz, który mówi kazanie – mówi i czuwa; ksiądz, który sprawuje Mszę świętą czy inne sakramenty, który wykonuje obowiązek – ale jeszcze coś więcej jest w tym... Proszę to transponować na siebie.
Można to jeszcze tak wytłumaczyć, patrząc na siebie poprzez inne sprawy z codziennego życia.
Na przykład, ktoś wyjeżdża za granicę. Oderwał się od gleby własnej rodziny, narodu. Ale tam dręczy go nostalgia, czeka na list. Codziennie schodzi na portiernię i pyta: jest coś do mnie? A, jeszcze nie, proszę pana, ale może będzie... I odwrotnie: ktoś jest w domu, a „ojciec nie wraca ranki i wieczory”, jak to bywało nie raz w historii naszego życia, poszedł na wojnę. Podchodzimy do okna, a może już? Każdy dzwonek, każdy telefon, każdy list. Czeka człowiek, czuwa. Tak jak pięknie to opisał Exupéry w „Małym Księciu”, kiedy mówi przyjaciel do przyjaciela: jeśli masz przyjść o czwartej, już o trzeciej będę podniecony, bo przyjdziesz...[1]
I inne sytuacje: czytać w czyjejś duszy, kiedy dzieje się coś ważnego... Oczekiwać na wolność...
Można na tych przykładach już uchwycić, o co chodzi. Człowiek, który jest czujny, jest ewangelicznie czujny, właśnie w taki sposób układa swoją relację do Chrystusa. Czuwa z Chrystusem ten, kto patrząc w przyszłość, zna przeszłość: kto odnawia w sobie krzyż Chrystusa i agonię Ogrojca. Kto chciałby sobie transponować te przykłady właśnie na tę jedyną relację, niech sobie w tym aspekcie przeczyta Listy św. Pawła. Wiele razy św. Paweł mówi o tym oczekiwaniu.
Mówi: „całą swoją istotą wzdychamy, oczekując odkupienia” (Rz 8, 23). Mówi: „upodabniając się do Jego śmierci, dojdę do pełnego powstania z martwych” (Flp 3, 10‑11). Mówi: „teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Mówi: „nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele” (2 Kor 4, 10). Mówi: „chciałem wam dać nie tylko słowo Boże, lecz nadto duszę swoją” (por. 1 Tes 2, 8). Jest w tym człowieku obowiązek, ale jest i ta pasja!
Z taką pasją wychodzić naprzeciw Chrystusa. W tym kontekście zobaczyć własną codzienną modlitwę, codzienną czy niedzielną Mszę świętą, interpretację przykazań Boskich, kontakty z ludźmi. W taki sposób: przez Chrystusa. Ale przede wszystkim to, co nam dzisiaj przybliża ten wspaniały psalm, który śpiewaliśmy, aż nam chyba dech zapierało: „Ciebie, mój Boże, pragnie dusza moja” (refren Psalmu responsoryjnego). To jest właśnie ilustracja do tego, co tu mówimy. Zauważmy to jedno zdanie: „Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni, by ujrzeć Twą potęgę i chwałę” (Psalm responsoryjny).
Dziesięć panien roztropnych i nierozsądnych gdzieś kiedyś – to my tutaj. I oto dzisiaj tutaj, w tej chwili zaproszeni na gody, jesteśmy badani, jesteśmy niejako prześwietlani przez Chrystusa i pytani o stan naszej czujności. Czy rzeczywiście Ciebie, mój Boże, pragnie dusza moja? A może to są tylko przyzwyczajone wizyty? A może to jest tylko „bo trzeba”? Bo trzeba... „Ciebie, mój Boże, pragnie dusza moja”. „Uwielbiaj, duszo moja, Pana, albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest” (por. Łk 1, 46.49).
Proszę sobie doczytać do tego właśnie to wspaniałe dzisiejsze czytanie z Księgi Mądrości, które można nazwać krótką metodą uczenia się czuwania wobec obecnego Boga. Na tej metodzie Księgi Mądrości wychował się św. Stanisław Kostka, o którym powiedziano: żyjąc krótko, przeżył czasów wiele (por. Mdr 4, 13). I my się tej mądrości uczymy, nie zapominając, że Chrystus zostawił nam siebie samego. I ciągle jesteśmy zapraszani na gody.
Tylko żebyśmy nie roztrwonili pod wpływem bodźców świata tego skarbu, który jest przed nami. Żebyśmy nie wpadli w dystrakcję, żebyśmy nie rozszczepili swojej jaźni. Bo zginiemy. Żebyśmy nie popełnili tego największego grzechu dwudziestego wieku: żebyśmy nie zamienili tego, co najważniejsze, na to, co jest mniej warte. Czy nic nie warte.
„Czuwajcie i bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie” (śpiew przed Ewangelią). Czuwajcie...
Oto teraz! Już przyszedł! Już mówi, już wiele nam powiedział. A za chwilę powie: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy!”
Usłyszysz to? Czy może prześpisz ten moment?
(1978)
[1] „Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie (mówił lis do Małego Księcia). Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia!...” (Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę, Warszawa 1958, s. 64).
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz