02 kwietnia 2022

5 NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

ROK C

 

Pierwsze czytanie:  Iz 43, 16-21

Drugie czytanie: Flp 3, 8-14

Ewangelia: J 8, 1-11

 

Każdy człowiek wchodzący dzisiaj do kościoła zatrzymał wzrok na zasłonie, którą zakryty został wizerunek krzyża. Można różnie tłumaczyć ten zwyczaj, wybierzmy jedno tłumaczenie: zasłonięto, aby odsłonić, zasłonięto wizerunek Ukrzyżowanego, aby wyostrzyć wzrok naszych oczu przyzwyczajonych do tego widoku, a tym samym ożywić wiarę w Tego, bez którego w naszych sercach jest beznadziejna pustka, której nikt i nic nie jest w stanie zapełnić. „Do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia”, mówili apostołowie (J 6, 68)   i my dzisiaj mówimy tak samo, jeśli tylko słyszymy głos miłości Syna Bożego, przemawiającego do nas              z krzyża.

Miał przed oczami umiłowaną nade wszystko, obecną osobę Chrystusa, Jego wyrazistą twarz, św. Paweł, kiedy pisał te płomienne słowa, odczytywane przez tyle wieków następnym pokoleniom chrześcijan w niedzielę Męki Pańskiej: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa. Nie mówię, że już to osiągnąłem i już stałem się doskonałym, lecz pędzę, abym też pochwycił, bo i sam zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa”  (Flp 3, 89.12).

Uznawał Paweł wszystko za śmieci, a poznanie Chrystusa za najwyższą wartość. I stał wobec Niego pełen zdumienia i fascynacji, chcąc uczestniczyć w Jego zmartwychwstaniu i dlatego godząc się także na udział     w Jego cierpieniach (Flp 3, 10). Jaka przejrzysta i wyraźna linia dla zachowania kierunku wśród labiryntów tego świata i tych wszystkich propozycji, które nam dają na każdym kroku, tak jakby mieli coś lepszego, niż ma dla nas Bóg.

Został  pochwycony  przez Jezusa Chrystusa. Znany nam jest dobrze fakt spod Damaszku, który otworzył Pawłowi (gdybyśmy posłużyli się słownictwem Izajasza Proroka) „drogę przez morze i ścieżkę przez potężne wody” (Iz 43, 16) – aluzja do chrztu; który rozpoczął w nim „dokonywanie rzeczy nowych” (Iz 43, 19) – aluzja do przemiany człowieka grzesznego w świętego, według podobieństwa przemiany pustyni          w ziemię urodzajną (por. Iz 43, 20).

Czy słuchając tych słów nie przypatrujemy się własnemu życiu? Tak, na pewno, to rozważanie do tego prowadzi. I dlatego trzeba rozróżnić. Kiedy Paweł powiedział „tak”, to było już „tak” do końca. Ale każdy          z nas, gdyby trzeba było mówić o sobie publicznie, ale szczerze, musiałby mówić inaczej – bo prawdę mówiąc, jakiekolwiek byłyby drogi naszego życia od dzieciństwa, podział jest wyraźny: albo wierność, albo niewierność; albo służba dobru, albo służba złu; albo służba prawdzie, albo służba kłamstwu. Albo – albo. Albo pochwycony przez Chrystusa, uważający wszystko za śmieci – albo pochwycony, ale zdrajca. Niuanse pośrednie, a tych jest najwięcej, tworząc prawdziwy obraz naszej wewnętrznej prawdy i naszego duchowego profilu, grawitują więc albo w kierunku grzechu, albo w kierunku świętości, którą jest Chrystus.

Dominuje chyba nad wszystkimi tymi drogami, tymi na biegunach i tymi pośrednimi, obraz z najwcześniejszego naszego spotkania z Chrystusem: ten z pierwszej spowiedzi i Pierwszej Komunii świętej, kiedy Jezus Chrystus, jak to jest u prostego dziecka, zajmował całą naszą świadomość. Intymność tego dziecięcego spotkania jest dla wielu ludzi prototypem klasycznego kształtu najbardziej podstawowego religijnego doświadczenia. Wiedzą, że zasadniczo chodzi o to, by być z Chrystusem, mając Go w czystym         i wolnym od grzechu sercu. To wie dziecko i to wie każdy człowiek, choćby zbrukał się całkowicie.

Ile wtedy było radości, pokoju i bezgranicznej ufności! Dziecko wie, co znaczy – jak wyśpiewaliśmy tutaj przed chwilą – „Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla mnie” (por. refren Psalmu responsoryjnego). Dziecko wie, co znaczy proste sformułowanie: „Któryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”. Dziecko rozumie, co znaczy śpiew Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, właśnie parafrazującej ten wiersz psalmu: „fecit mihi magna – wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, a Jego imię jest święte” (Łk 1, 49).

A potem wiek krytycyzmu zaczyna kwestionować ten obraz. Na przejrzysty krajobraz wiary padają smugi cienia, rozpoczynają się kryzysy, odejścia, odstępstwa. Ale też jeżeli pomimo wszystko człowiek pozostaje wierny pierwszej miłości – jest takich wielu – zamiast smugi cienia ogarniają go promienie światłości, tej wiekuistej, o którą prosimy nad trumną najbliższych przyjaciół. A więc właśnie w tym „potem” (etap chronologiczny; kiedy jest, jak przebiega, nie pora rozważać) albo drogi się rozchodzą, albo Chrystus staje się kamieniem węgielnym całej budowli, jaką jest nasze życie. Trwające tak krótko jak jedna chwila.

Jeśli On jest z nami (przypatrzmy się tej wersji), jeśli nie zdradziliśmy, jeśli zostaliśmy wierni przyrzeczeniom, to choćby były tam półcienie i półdźwięki, wszystkim naszym przeżyciom towarzyszy doświadczenie intymności z Nim, dające w dniach klęski czy sukcesu pewność, jaką mieli uczniowie w Emaus: On jest!            A skoro jest, to nie ma się co lękać. „Co za rozkosz płynąć (jak ktoś powiedział) w dziurawej łodzi, mając pewność, że nigdy nie zatonie”.

Zasadą główną jest wtedy mieć kontakt z Eucharystią. Przyjmując Ciało Chrystusa, mogę Go dotknąć               i dzięki temu dotknięciu, tak naocznie przeżywanemu, kiedy wypowiadam swoje „Amen” na dany mi przez kapłana najwyższy Dar, „Ciało Chrystusa”, świadomość wiary mówi mi, że oto teraz ogarnia mnie obecność cenniejsza niż moje własne życie. Słyszę głos Chrystusa sprzed dwóch tysięcy lat i ogarnia mnie Jego miłość. Jak Paweł, jest wtedy każdy z nas „pochwycony przez Chrystusa Jezusa” i Chrystus we mnie czyni mnie chrześcijaninem. Mogę mówić: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Tak lubimy przedłużać momenty ciszy po Komunii świętej, by tę świadomość utrzymać jak najdłużej, na cały dzień.

Jak inny, kiedy wychodzimy poza drzwi kościoła, jest wtedy cały świat, wszystkie rzeczywistości ziemskie, jak inaczej układa się skala wartościowania i wszystko, co tworzy codzienny kontekst naszego życia. W mojej intymności z Chrystusem obecnym w sercu obraz zakodowany we mnie w dzieciństwie przy Pierwszej Komunii staje się coraz bardziej prawdziwy i pełny. Wierzę bowiem w Chrystusa bardziej niż w kogokolwiek i w cokolwiek. Wiem coraz bardziej, że „Pan Bóg uczynił mi wielkie rzeczy”. Wystarczy mi spojrzeć na wizerunek krzyża, bym o tym wiedział. Jezus Chrystus jest Tym, któremu wierzę, On jedyny ma słowa życia, On jedyny daje wolność, On jedyny udziela pełnej prawdy.

Czy jednak – bo niepełne byłyby te refleksje bez tego drugiego wątku – wszyscy chrześcijanie powtarzają tak sformułowane wyznanie wiary? I czy jest chrześcijaninem ten, kto wyznaje, że jest agnostykiem, bo praktycznie nie wierzy w Bóstwo Chrystusa i w Jego obecność w Najświętszym Sakramencie, nie wierzy      w zbawczą moc Jego krzyża? Czy jest też chrześcijaninem ten, kto jest tylko filantropem, albo ten, kto czytając Ewangelię, odczuwa wzruszenie serca lub przyjemność, jak przy lekturze Platona czy Hegla? Prawdziwym chrześcijaninem jest człowiek wtedy, kiedy z wiarą żywą, niezłomną nadzieją i żarliwą miłością, patrząc na Chrystusa obecnego w Hostii, wyznaje: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. A potem otwiera czyste serce dla Przychodzącego, mówiąc „Amen” – i w tym miejscu „Amen” znaczy: „Pan Bóg uczynił dla mnie wielkie rzeczy”, jak mówiła Maryja, wypowiadając swoje fiat – i życiem swoim zaświadcza potem w codziennej odpowiedzialności, że został „pochwycony przez Chrystusa”.

W bezpośredniej bliskości nadchodzącej Wielkanocy, poprzedzonej uobecniającym wspomnieniem wydarzenia ustanowienia Eucharystii mocą zbawczej krwi wylanej na krzyżu, zatrzymanej jakby w kielichu, którą daje nam kapłan w Ciele Chrystusa – kiedy odprawiamy rekolekcje i wyznajemy grzechy w sakramencie spowiedzi, sakramencie pokuty i pojednania – dziś, w niedzielę zwaną przez wieki niedzielą Męki Pańskiej, odczytywany jest wiernym wątek z Ewangelii opisujący nawrócenie przez Chrystusa jawnogrzesznicy.

Ten symbolskrót pewnej kondycji człowieka, człowieka zdrady i grzechu, mówi nam w przejmujący sposób o tych, którzy odeszli i przez niewierność rozerwali ową intymną jedność człowieka, jakim jest każdy z nas,       z miłością żywego Boga. Tym samym zadali sobie śmiertelną ranę, wchłaniając ostrze zagłady, zarodek śmierci. Będąc bez Chrystusa, stracili wodę życia (por. J 4, 10), ich codzienność przemieniła się w „pustkowie” i „pustynię” (Iz 43, 19), w chaos i bezład. I oto co mówi Chrystus do wszystkich, którzy niosą       w sobie ten nie do zniesienia ból wyrzutów sumienia i ciężar bezsensu: „Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8, 11).

Zasłonięto wizerunki krzyża, by zwiększyć i zwielokrotnić moc tych słów przemawiających w kapłańskich rozgrzeszeniach, by w tych pudłach rezonansowych, jakimi są konfesjonały, najcichsze słowa Chrystusa przemieniły się w słowa najgłośniejsze: Idź, Ja ciebie nie potępiam, ale już więcej nie grzesz.

Tak się trzeba przygotować do przeżycia Świąt Wielkanocnych.

(1986)

 

 

 

 

 

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz